Pierwszy stopień do piekła

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Przedpremierowe projekcje nowego filmu de la Iglesii, twórcy hiszpańskiego, którego filmy słyną z groteskowych postaci i zdarzeń, był niewątpliwą atrakcją 12. Tygodnia Kina Hiszpańskiego. Bilety na warszawskie seanse rozeszły się jak ciepłe bułeczki, co nie zniechęciło amatorów kina hiszpańskiego, którzy nie zdobyli upragnionej wejściówki, żeby jeszcze na pół godziny przed seansem mieć nadzieję i czekać w kolejce przed kasą kina, aż ktoś się wycofa z rezerwacji.

Tym razem de la Iglesia wziął na warsztat, czyli swój cięty język, goniące za sensacją media oraz ludzką, często niezdrową, ciekawość. A w tle takie ludzie przywary jak egoizm, ograniczający spojrzenie do czubka własnego nosa i bronienia swoich interesów za wszelką cenę.

Wszystko to mieści się w historii starzejącego się, bezrobotnego marketingowca (Roberto), z kredytem na głowie, żoną zarabiającą niewiele jako nauczycielka na zastępstwie (ale za to piękną! w tej roli Salma Hayek) i pogłębiającą się depresją z tego powodu. Odrzucając w kąt dumę, Roberto prosi o pracę swoich byłych kolegów, którzy jawnie i dosłownie go olewają. Cały świat zdaje się wypinać na Roberto. Apogeum nieszczęścia to moment, gdy szukając miejsca, gdzie stał hotel, w którym spędził ze swoją żoną niezapomniane chwile podczas miesiąca miodowego, ulega wypadkowi podczas którego wbija mu się w głowę metalowy pręt. Cała historia dodatkowo dzieje się w dzień otwarcia ruin antycznego teatru, w czym uczestniczy burmistrz miasteczka oraz główna konserwatorka budynki. Każde z nich broni swoich interesów podczas gdy Roberto walczy o życie. Jako że w otwarciu ruin uczestniczą dziennikarze, informacja o wypadku szybko się rozchodzi i teatr zaludnia się dziennikarzami i gapiami żądnymi sensacji. Roberto jest cały czas przytomny do tego stopnia, że sam widzi szansę ugrania czegoś dla siebie na swoim nieszczęściu – wynajmuje PR owca, który ma mu załatwić kontrakt na wywiad za duże pieniądze. Oczywiście PR owiec też kombinuje tak, by na tym najlepiej wyjść...Jedyną osobą, której zależy na życiu Roberto wydaje się żona (a potem również dzieci). PR owiec przekazuje żonie propozycję od producenta telewizyjnego: jeśli Roberto umrze, cena przedśmiertnego wywiadu z nim będzie bardzo wysoka. Nawet lekarz, który ma wymyślić, jak zabrać Roberto do szpitala, daje się wciągnąć w medialny cyrk. Gapie i dziennikarze napierają. Czas się jednak powoli kończy dla Roberto...

Ten film mimo że to satyra, nie jest aż tak groteskowy, jak inne filmy de la Iglesii. Postacie są karykaturalne, ich cechy są wyolbrzymione, ale zarówno te złe, jak i dobre. Postacie są zdecydowanie złe, albo zdecydowanie dobre. Film przez to jest wzruszający i dający otuchę, choć przy tym temacie łatwo byłoby zrobić obraz, w którym wszyscy bohaterowie okazaliby się cynikami. Być może dzięki temu, że de la Iglesia zdecydował się na umieszczenie w swoim filmie postaci dobrych, rozbija pewien schemat myślenia o filmach przedstawiających medialną szopkę. Koniec z cynizmem. Przeczytaj spoilery +

Jakby mimochodem de la Iglesia podejmuje również temat niezdrowej ciekawości każącej ludziom interesować się nieszczęściami innych. PR owiec Johnny, wynajęty przez Roberto, wypowiada taką oto kwestię: nie oderwiesz się od telewizora, bo tam jakiś facet umiera na Twoich oczach. Reżyser nie stara się jednak wyjaśnić fenomenu ludzkiego zainteresowania makabrą. Tak po prostu jest, a media na tym tylko korzystają. Bo ludzie chcą patrzeć na cierpienie i śmierć innych. To bardzo ludzka cecha. I przerażająca.

Cause I need to watch things die
From a distance
Vicariously, I
Live while the whole world dies

http://www.youtube.com/watch?v=hii17sjSwfA

Zwiastun: